Ałbena Grabowska: „Pierwsze kobiety pionierki pracowały bezimiennie” – wywiad dla lubimyczytac.pl

O zapomnianych przez historię pionierkach medycyny oraz o niezwykłej historii działalności Szpitala Ujazdowskiego i jego pracowników rozmawiamy z autorką przy okazji premiery powieści „Doktor Zosia”.

Barbara Dorosz: „Doktor Zosia” wieńczy cykl „Uczniowie Hippokratesa”. W jednym z wywiadów powiedziała pani, że seria popularyzująca osiągnięcia medycyny powstała niejako z poczucia obowiązku wobec swoich mentorów. Czy ma pani dziś poczucie, że spłaciła już ten dług wdzięczności?

Ałbena Grabowska: Napisałam cykl „Uczniowie Hippokratesa” z dwóch powodów. Po pierwsze, chciałam podziękować moim mentorom, którzy poświęcili mi mnóstwo czasu podczas nauki i pomogli mi zdobyć odpowiednią wiedzę. Po drugie, zależało mi na tym, aby za pośrednictwem trzech tomów powieści podsumować i zakończyć pewien rozdział, w którym to medycyna stanowiła główną oś mojego życia zawodowego. Dziś, kiedy moja pisarska ścieżka tak bardzo się rozwinęła, wydaje mi się, że udało mi się w ciekawy sposób spłacić ten dług wdzięczności.

BD: Trzy tomy „Uczniów Hippokratesa” to bardzo obszerne podziękowania…

AG: Po wykonaniu starannego researchu na temat historii medycyny polskiej zrozumiałam, że to będzie dłuższy cykl. Oprócz opisu wielkich postaci medycyny tamtych czasów i miejsc tak bardzo ważnych dla polskiej medycyny moje książki musiały także pomieścić sylwetki autentycznych lekarzy, którzy stanowili bardzo inspirujące postaci.

BD: „Uczniowie Hippokratesa” to łącznie dwadzieścia jeden inspirujących i ważnych dla świata sylwetek pionierów medycyny. Jednak wśród nich jest bardzo mało kobi

AG: Tak, ale są to kobiety szczególne. W „Doktor Annie” pisałam m.in. o Elizabeth Blackwell, pierwszej dyplomowanej lekarce. Natomiast w tomie „Doktor Zosia” umieściłam bardzo ważną dla mnie postać Florence Nightingale, pierwszą zawodową pielęgniarkę, która położyła podwaliny nie tylko pod profesjonalne pielęgniarstwo, ale też i pod statystykę medyczną. Niektóre postaci są powszechnie znane, tak jak, przykładowo, Zygmunt Freud, i o nich być może przeciętny czytelnik wie więcej niż na przykład o Aloisie Alzheimerze, którego nazwisko wymienia się wyłącznie w kontekście choroby. Starałam się nie tylko przybliżyć postaci bardzo znane, ale też odkryć przed czytelnikiem sylwetki, o których raczej nie słyszy się na co dzień.

BD: Czy jest jakiś klucz, według którego wybierała pani tych wybitnych specjalistów?

AG: Kluczem była służba fabule i stworzenie przystępnej opowieści z historią medycyny w tle. Bardzo długo zastanawiałam się, w jaki sposób napisać tę powieść. Jak uzasadnić to, co się dzieje w części fabularnej. Długo nie mogłam znaleźć takiej właściwej formuły języka, aż wreszcie pojawił się pomysł, żeby przetykać opowieść fabularną sylwetkami i odkryciami wielkich umysłów tamtych czasów. Część poświęcona wielkim odkrywcom pomogła mi w pewien sposób wyjaśnić fabułę, dzięki czemu uniknęłam długiej listy przypisów, które poniekąd są mało wygodne dla czytelnika. Stąd właśnie wybór takich, a nie innych postaci

BD: Dlaczego to właśnie Szpital Ujazdowski stał się tłem dla akcji „Doktor Zosi”?

AG: Zachęcił mnie do tego pomysłu dr Krzysztof Królikowski, strażnik pamięci Szpitala Ujazdowskiego. Po lekturze „Doktor Anny” był pod wrażeniem, jak ciekawie można opowiadać o historii medycyny w Polsce. Zaprosił mnie na spacer, podczas którego opowiedział mi o losach szpitala. W rozmowie przybliżył jego barwne dzieje, a także smutny koniec – szpital został bowiem zbombardowany w 1944 roku. Usłyszałam również o lekarzach, którzy tam pracowali, a szczególne wrażenie wywarły na mnie opowieści o pionierze polskiej radiologii Witoldzie Zawadowskim czy sylwetki dr Marii Werkenthin i dr Zofii Garlickiej. Pan Królikowski prosił, żeby napomknąć w kolejnej książce o tym szpitalu i o jego wybitnych postaciach, tymczasem ja postanowiłam pójść dużo dalej i uczyniłam ze szpitala bohatera powieści, ponieważ absolutnie na to zasługuje. Uznałam, że warto powrócić pamięcią do losów Szpitala Ujazdowskiego i do ludzi, którzy w tym miejscu żyli i pracowali. W ten sposób złożyłam im należny hołd, ponieważ wiele lat minęło od drugiej wojny światowej, od ich śmierci, i właściwie te postaci są znane w środowisku medycznym w bardzo niewielkim stopniu, natomiast szerokiemu gronu czytelników praktycznie w ogóle.

BD: Szpital Ujazdowski wyróżniał się nowoczesnością na tle innych placówek w tamtym czasie.

AG: Dokładnie, przypomnę, że był to szpital wojskowy, więc wydawało się, że władze nie będą chciały kobiet w swoich szeregach. Tymczasem bardzo wiele lekarek tam pracowało. Co więcej, miały możliwości rozwoju, zajmowały eksponowane stanowiska, a ich koledzy lekarze chętnie je wspierali. W tamtym czasie było to niemal niespotykane, by kobiety mogły bez przeszkód realizować się zawodowo w medycynie.

BD: A jednak tytułowa bohaterka, doktor Zosia, dopiero podczas niemieckiej okupacji mogła zrealizować swoje marzenia o byciu chirurgiem.

AG: Rzeczywiście, wojna umożliwiła jej pracę ramię w ramię z najlepszymi chirurgami, co wcześniej pozostawało jedynie w sferze jej zawodowych marzeń. Wytłumaczyć to można okolicznościami – brakowało rąk do pracy, a rannych przybywało. Wojna z oczywistych względów bardzo mocno przyczyniła się do rozwoju medycyny, szczególnie w dziedzinach takich jak choroby zakaźne czy właśnie chirurgia.

BD: Polscy lekarze podczas okupacji musieli leczyć niemieckich żołnierzy. Czy wiemy, jaki mieli do tego stosunek? Z jednej strony obowiązywała ich przysięga Hippokratesa, z drugiej jednak wszyscy wiedzieli przecież, do czego zdolni byli Niemcy… No właśnie, jak służba medyczna radziła sobie z tym? Traktowali ich jak zwykłych pacjentów?

AG: W trakcie zbierania materiałów do książki nigdzie nie znalazłam informacji dokumentujących celowe akty sabotażu. Wydaje mi się to niemożliwe z moralnego punktu widzenia. Natomiast inną rzeczą jest fakt, że trudno sobie wyobrazić, co przeżywali medycy, kiedy musieli leczyć niemieckich żołnierzy, którzy jeszcze przed chwilą mierzyli z broni do ich żon, matek, dzieci czy sąsiadów.

BD: Z historii, a także z kart pani powieści, wiemy jednak, że lekarze bardzo mocno angażowali się w działalność konspiracyjną.

AG: Były to niesamowicie bohaterskie postawy. Przykładów takich działań ratujących życie jest wiele, jak chociażby akcja z rannymi westerplatczykami, których po klęsce we wrześniu Niemcy umieścili w Szpitalu Ujazdowskim. Dwudziestu pięciu żołnierzy miało zostać wyleczonych, a następnie wywiezionych do obozów koncentracyjnych. Tymczasem wykorzystując strach Niemców przed chorobami zakaźnymi, profesor Loth i ordynator Matuszewski wpisali w dokumentację medyczną, że wszyscy żołnierze chorują na gruźlicę, natomiast Loda Halama wywiozła ich w bezpieczne miejsce i zabezpieczyła im byt. W historii zapisał się również doktor Michałek-Grodzki, który jako pierwszy polski chirurg plastyczny przeprowadził w czasie okupacji w Szpitalu Ujazdowskim setki operacji rekonstrukcyjnych, ratując rannym żołnierzom kończyny. Dokonał również wielu pionierskich operacji, które odwracały skutki obrzezania – w ten sposób wielu Żydów otrzymało aryjskie papiery i szansę na przetrwanie wojny.

BD: Wszystkie części cyklu łączy jedno – otwarcie mówi pani o przeciwnościach, z jakimi musieli mierzyć się pionierzy medycyny. Wielu ówczesnych specjalistów było nieprzychylnych zmianom. To była otwarta niechęć przed naukowymi odkryciami czy może strach?

AG:

Myślę, że i jedno, i drugie. Wiele odkryć w dziedzinie medycyny bardzo długo uznawano za herezje i coś, co może przynieść więcej krzywdy niż pożytku. Nie ufano naukowcom, którzy chcieli zmienić zastany porządek. To podejście świetnie obrazuje przykład stosowania znieczulenia okołoporodowego czy wprowadzenia aseptyki, o którą przecież tak długo walczył Joseph Lister. Jej twórca był wyszydzany w swoim kraju, a zaprowadzenie czystości w szpitalach jeszcze długo uważano za niedorzeczne i niepotrzebne.

Podobna niechęć występowała, jeśli chodzi o dopuszczenie kobiet do środowiska lekarskiego. Pierwsze kobiety pionierki pracowały w zasadzie bezimiennie i tak naprawdę nie przeszły do historii. Taki los spotkał na przykład dr Annę Tomaszewicz-Dobrską, pierwszą polską dyplomowaną lekarkę, która choć była wielką postacią medycyny i nauki polskiej, po śmierci niesłusznie o niej zapomniano. Myślę, że zadaniem współczesnych jest przypomnieć światu te sylwetki i ocalić ich inspirujące dzieje od zapomnienia.

Oryginalny tekst wywiadu znajduje się na: https://lubimyczytac.pl/albena-grabowska-pierwsze-kobiety-pionierki-pracowaly-bezimiennie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *